Po powrocie z
Polski od razu zostałem zasypany wieloma pytaniami przez moją młodzież marząca
o wyjeździe na Światowe Dni Młodzieży. Pytali o to, jak się Polska na to
spotkanie przygotowuje i co oni mogą jeszcze zrobić, aby to samo uczynić. No
cóż, w Polsce w tym temacie dzieje się rzeczywiście wiele, nie wszystko można
zastosować na tutejszym gruncie i w realiach naszej parafii. Nie mniej
opowiadałem dużo, bo też i wiele miałem im do przekazania. Grupa niestety
zmalała, bo wszystko jakby zwraca się przeciwko nam. Sytuacja ekonomiczna
Brazylii jest teraz bardzo trudna. W Manaus, które w całości zależy od
światowych kapitałów, jest jeszcze trudniej. W ciągu ostatnich kilku miesięcy
fabryki zwalniały masowo swoich funkcjonariuszy, co sprawiło, że nasza parafia stała
się prawie w całości bezrobotna. A ponieważ młodzież, aby pojechać do Krakowa
potrzebowała wsparcia ze strony swoich rodziców, to w obecnej sytuacji to, co
już i tak było trudno osiągalne, stało się jeszcze trudniejsze. Stąd właśnie
spora część marzycieli zrezygnowała. Kiedy ostatnio na jednym z naszych zebrań
formacyjnych sprawdzaliśmy ceny biletów do Warszawy w okresie przyszłorocznego
spotkania, to widząc jeszcze wyższe ceny, duch rezygnacji zaczął obejmować już
prawie wszystkich. Ja do tej pory byłem
największym realistą i, znając koszty takiego wyjazdu, z rezerwą słuchałem
planujących i marzących. Teraz zaś, kiedy szanse stają się nikłe, nagle staje
się entuzjastą. Sam do końca tego nie rozumiem, ale czuję, że warto o
spełnienie tego marzenia powalczyć. Już raz coś takiego przeżywaliśmy. Historia
jest wprawdzie długa, ale pokazuje, że może istnieje jeszcze jakaś nadzieja.
Kiedy w roku
2011, w Madrycie, papież Benedeykt XVI ogłosił Brazylię jako kraj, w którym
miały się zrealizować to światowe spotkanie, wiedziałem, że to będzie nasza
wielka szansa. Niezwykła okazja dla całego Kościoła w Brazylii, ale też
wyjątkowa dla naszych młodych katolików z Manaus. Takiej okazji nie mogliśmy
nie wykorzystać. Radość jednak szybko zaczęła opadać, bo w miarę upływu czasu i
zapoznawania się z ewentualnymi kosztami możliwość uczestniczenia w tym
wydarzeniu stawała się mniej prawdopodobna. Lot z Manaus do Rio kosztował
fortunę. Normalnie jest bardzo drogo, a na ten czas linie lotnicze
niemiłosiernie wywindowały ceny. Dla naszej młodzieży z przedmieść amazońskiej
stolicy było to najzwyczajniej nieosiągalne. Jednak ktoś nam zaczął pomagać.
Najpierw, głęboko w to wierzę, był to Duch Święty. On nie pozwolił nam
zrezygnować z marzeń. Trwaliśmy na modlitwie, spotykaliśmy się na katechezach i
powstawały coraz to nowe pomysły na zdobycie pieniędzy. Jedni sprzedawali wodę chodząc
pomiędzy samochodami na skrzyżowaniach, inni hot dogi na ulicy, tutaj nazywane cachorro quente, albo jeszcze
sympatyczniej kikao. Kiedy w mieście
organizowane były wielkie spotkania religijne, koncerty czy celebracje,
ponownie nasi młodzi ruszali z wodą mineralną i lodami. Kto mógł pracował gdzie
popadło. Jednak tego wszystkiego było mało. Wtedy to właśnie Pan Bóg podesłał
nam najróżniejszych pomocników i dobrodziejów. Do dziś pozostajemy wdzięczni
naszym dobroczyńcom z Polski, którzy swoimi ofiarami nie pozwolili, aby nasze
marzenia umarły. W taki oto sposób z mojej prostej parafii do Rio de Janeiro
pojechało na spotkanie młodych katolików z całego świata aż 33 osoby. Manaus
jest Kościołem odizolowanym. Stąd wartość takich wydarzeń, jak ŚDM, jest
niewyrażalna. Być na tych spotkaniach to znaczy spotkać się z Kościołem
wyjątkowo dynamicznym, atrakcyjnym, młodym, pięknym, barwnym, pełnym Bożej
obecności, tryskającym łaskami i charyzmatami. To jest Uczestniczenie! To
Uczestniczenie daje pewność, że się jest członkiem uniwersalnej wspólnoty
wiary, w której Chrystus Zmartwychwstały jest cały czas obecny. To
doświadczenie, które jest jedyne, staje się takie niepowtarzalne.
Kiedy na
zakończenie Mszy Rozesłania celebrowanej na najsłynniejszej plaży świata, na
Copacabana, gdzie zgromadziło się prawie 4 miliony katolików, usłyszeliśmy o
Krakowie, to oczywiście moja radość była niesamowita. To super, to wspaniale, niech
żyje Kraków! Nasza młodzież, jak na Brazylijczyków, dużo wie o Polsce. Św. Jan Paweł II, św. Faustyna Kowalska,
Miłosierdzie Boże. Takie hasła padały przez cały nasz naszego powracania z
Copacabana. Jedziemy! Będziemy tam! Oni byli radośni a ja przerażony, bo znając
koszty takiej wyprawy do Polskiej wówczas nie miałem żadnych nadziei na to, że
takie doświadczenie mogłoby być nam raz jeszcze dane. Mimo trudności, więcej,
wręcz namacalnej niemożliwości, moja młodzież nie traciła nadziei, cały czas
pracowała, aby zdobyć fundusze na wyjazd. Znów były woda i lody, hodogi, pizza
i kanapki sprzedawane na ulicach, wiecach i piknikach. Na początku nazywaliśmy
nasz projekt „Caravana Cristo Rei – JMJ Cracovia 2016”. Teraz zaś pojawiło się
nowe imię dla tej naszej grupy: „Unidos em Cristo”, czyli „Zjednoczeni w
Chrystusie”. To nazwa wyjątkowo piękna, definiuje stan duchowy naszej
młodzieży. Te starania o zgromadzenie środków na wyjazd bardzo ich zjednoczyły,
to już jest wręcz wspólnota, mała wprawdzie, ale bardzo zjednoczona. Czy więc
cała ta praca i zapał miałyby pójść na marne? Może jeszcze da się coś z tego
wspaniałego marzenia uratować. Jeśli istnieje chociaż najmniejsza szansa, to
nie wolno nam tej okazji, jaką nam dają Światowe Dni Młodych nie wykorzystać.
Może ktoś
chciałby nam pomóc? To jest możliwe poprzez dokonanie wpłaty na konto w mBanku:
05114020040000350203904698. Oczywiście z dopiskiem Unidos em Cristo. Grosz do
grosza i w ten sposób marzenie młodych katolików z Manaus może przerodzić się
po raz kolejny w najpiękniejsze doświadczenie ich życia. Najpiękniejsze i
najważniejsze!
Ostatnio Polska
stała się bardziej misyjna i może się jeszcze bardziej w tej wspaniałej
apostolskiej postawie rozwinąć. A to za sprawą Kongresu Misyjnego, który odbył
się w połowie czerwca tego roku. Nasza diecezja pelplińska w kwestii krajowych
kongresów misyjnych kiedyś znaczyła bardzo wiele. Właśnie pierwszy taki
kongres, który odbył się w 1938 roku w Poznaniu, został zorganizowany przy
znacznej współpracy diecezji pelplińskiej. Nawet na jego rozpoczęcie przemawiał
ksiądz biskup diecezjalny Stanisław Okoniewski z Pelplina. Potem tych misyjnych
kongresów było bardzo mało, bo tylko dwa. Może ten ostatni sprawi, że będzie
ich więcej, bo bez wątpienia mogą one przynieść dużo zmian jeśli chodzi o
misyjną postawę naszego Kościoła. Przyznam, że poruszone tematy wyjątkowo mnie
interesują. Mówiono, na konferencjach oraz w grupach dyskusyjnych, między
innymi o tym, jak umisyjnić struktury Kościoła w Polsce, o nowym spojrzeniu na
misje, czy polskie seminaria wychowują kleryków na przyszłych misjonarzy, o
misjonarzach świeckich, o tym, jak wiele dla misji mogą uczynić ruchy i
stowarzyszenia kościelne oraz jak ważna
jest katecheza misyjna w szkołach. Oczywiście było jeszcze wiele innych,
niezwykłych tematów. Polska ma obecnie 2065 misjonarzy w 97 krajach misyjnych. Oczywiście
najwięcej wśród nich jest zakonników i sióstr zakonnych, głównie w Afryce i Ameryce
Południowej. Dziś wyraźnie widać, że koniecznym jest kolejne rozbudzenie
misyjne wśród księży diecezjalnych i świeckich. To oni mogą stać się wyjątkowo
liczną grupą misyjną. Księża diecezjalni, obecnie jest ich tylko 314, najwięcej
w Południowej i Środkowej Ameryce, wyjeżdżając na misje są nazywani fidei donum, dar wiary. Ta nazwa
związana jest z encykliką Ojca Świętego Piusa XII z 1957 roku o takim właśnie
tytule Fidei donum. W niej papież
przypomniał kapłanom diecezjalnym, że winni zrozumieć, iż ich życie jest
również poświęcone służbie misjom i że nie są ustanowieni tylko dla jednej
parafii, lecz z racji święceń kapłańskich są zobowiązani głosić Ewangelię aż po
krańce świata. Ta encyklika to bardzo ciekawy dokument. Dzięki niej wielu
księży diecezjalnych zaczęło wyjeżdżać do krajów misyjnych. Stali się w ten
sposób znaczną pomocą dla zakonów misyjnych. Nawet w wielu miejscach, gdzie
działalność swą owe misyjne zakony przerwały z powodu braku powołań, misjonarze
fidei donum tę pracę kontynuowali. Dziś najwyraźniej
musimy raz jeszcze z uwagą przeczytać, przemyśleć i przemodlić tę encyklikę
papieską, bo polski Kościół ma jeszcze rzeczywiście znaczne możliwości aby
więcej takich misjonarzy fidei donum
w świat wysłać. Druga sprawa to misjonarze świeccy. Okazuje się, że jest ich
coraz więcej i, trzeba przyznać, jest to z ich strony prawdziwe poświęcenie. To
są prawdziwi bohaterowie wiary. Rezygnują z wygodnego i bezpiecznego życia,
opuszczają bliskich i przyjaciół aby cicho i pokornie służyć najbardziej
potrzebującym. Mamy teraz 61 świeckich misjonarzy i najwięcej z nich pracuje w
Afryce. No cóż, nie ma co się dziwić. Z jednej strony kraje afrykańskie
wyjątkowo takie osoby potrzebują. Z drugiej pojechanie tam, to stosunkowo łatka
sprawa. Misje czekają na lekarzy, pielęgniarki, budowlańców, kierowców i nauczycieli.
Inne kraje, na przykład jak Brazylia, mnożą niestety trudności, stąd mało jest
u nas takich misjonarzy. Jest ich niewielu, ale każdy z nich jest wyjątkowy. Pewnie
najsłynniejszą byłaby pani Zofia Kusy, która całe swoje życie poświęciła pracy dla
dzieci i Pan Bóg jeden tylko wie ilu Brazylijczyków jej zawdzięcza to, że żyje.
Bez wątpienia jest ich bardzo wielu.
Ks. biskup Jerzy
Mazur, który stoi na czele Komisji Episkopatu do spraw Misji ma wspaniały
pomysł na uczczenie 1050 rocznicy chrztu Polski. Byłoby to wysłanie 105
misjonarzy. Na pewno przy nieco większym zaangażowaniu nas wszystkich może się
to udać.
Boże Ciało w tym roku w Manaus było
wyjątkowe. Nie tylko z powodu bardzo licznie zgromadzonych wiernych, ale także
z racji rocznicy Narodowego Kongresu Eucharystycznego, jaki przed
czterdziestoma latami odbył się właśnie w Manaus. Według obliczeń policji
przybyło około siedemdziesiąt tysięcy wiernych. Najpierw była celebrowana
uroczysta msza, oczywiście pod przewodnictwem księdza arcybiskupa Dom Sergio, z
udziałem biskupów pomocniczych i prawie wszystkich pracujących w Manaus księży.
Obecny był także ksiądz biskup Dom Edson z Sao Gabriel da Cachoeira, diecezji
amazońskiej z największą liczbą katolików Indian.
Dom Sergio w swej homilii miedzy innymi powiedział: „Eucharystia którą sprawujemy w naszych
wspólnotach, kościołach i parafiach jest świadectwem naszej wiary w rzeczywistą
obecność Chrystusa wśród nas. Eucharystia jest chlebem konsekrowanym, winem
pobłogosławionym. Jezus prosił aby jego uczniowie przygotowali Paschę.
Celebrując Paschę Jezus staje się naszą paschą, naszym barankiem i ofiarą.
Umiera za nas, daje życie za nas, wylewa swoją krew jako baranek Nowego
Przymierza. Z tego Nowego Przymierza rodzi się nowy lud i powstaje Eucharystia.
To Kościół rodzi się z Eucharystii i pielgrzymuje do Eucharystii, która jest
szczytem naszej wiary i naszego życia chrześcijańskiego.”
Natomiast o znaczeniu procesji eucharystycznej Dom Sergio
powiedział tak: ”Celebrujemy Eucharystię
i zaraz potem wychodzimy z procesją, aby dać świadectwo naszej wiary w
rzeczywistą obecność Chrystusa w Chlebie Konsekrowanym. Ten Chleb Kościół
zaczął przechowywać i strzec od samych początków swego istnienia, aby był
zanoszony do chorych, więźniów i tych, którzy nie mogli uczestniczyć w
Eucharystii. Wierzono, że nawet po zakończeniu celebracji eucharystycznej Chrystus
pozostawał obecny sakramentalnie w Chlebie Konsekrowanym. Dla tego my
przechowujemy ten Chleb w tabernakulum, umieszczamy w monstrancji i adorujemy w
Najświętszym Sakramencie. Oto znaczenie Uroczystości Bożego Ciała. To nasza
wiara w prawdziwą obecność Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Eucharystia jest
chlebem życia dla świata, pożywia nas, daje nam odwagę dzielenia się chlebem z
innymi.”
W ten właśnie sposób ksiądz arcybiskup nawiązał do tego,
co działo się w tym miejscu czterdzieści lat temu, a mianowicie do Narodowego
brazylijskiego Kongresu Eucharystycznego, który jako temat miał takie oto
słowa: „Podzielić się chlebem.” Miał on wówczas za zadanie zmobilizowanie
katolików do refleksji nad Eucharystią, która jest przecież ofiarą, dzieleniem
się, wspólnotą i posiłkiem. W tym momencie ksiądz arcybiskup powiedział
wyjątkowe słowa: ”Jeśli chcemy mieć
prawdziwe życie eucharystyczne, to musimy, oprócz adorowania Najświętszego
Sakramentu, dzielić się codziennie chlebem, żyć we wspólnocie i być
solidarnymi.” Swoją homilię zakończył zaś mówiąc: „Obyśmy nigdy nie stracili wiary w Eucharystię! Niech nasze życie będzie
prawdziwie eucharystyczne!”
Zazwyczaj na świętowanie Corpus Cristi
nasza diecezja gromadzi się w katedrze, a potem Msza jest sprawowana tuż przy
niej. W tym roku Msza w Uroczystość Bożego Ciała sprawowana była w innym, niż
zazwyczaj miejscu, na Placu Kongresu. To tutaj, w 1942 roku, odbył się XIX
Kongres Eucharystyczny. W Manaus już o tym zapomniano i nikt w sumie nie
wiedział czemu właśnie tak ten plac się nazywa. Mam nadzieję, że przynajmniej
katolicy teraz będą już to wiedzieli. Wtedy też powstała jedna z Modlitw
Eucharystycznych, która znana jest chyba tylko w Brazylii, a która w Mszale
nazywana jest Modlitwą z Manaus. Obecność księdza biskupa z Sao Gabriel da
Cachoeira, Dom Edsona, nie była przypadkowa. On właśnie, jako pierwszy
brazylijski ksiądz, wówczas neoprezbiter, podczas swojej Mszy prymicyjnej,
modlił się używając właśnie owej Modlitwy Eucharystyczne w Manaus.
Bóg nieustannie
jest obecny w historii ludzkiej, tylko my tak rzadko Go zauważamy. A przecież
wystarczy spojrzeć na Eucharystię, aby mieć pewność, że Jezus nieustannie jest
z nami.
Podczas celebracji
trzydziestolecia Oazy w Brazylii wygłoszono wiele słów. Były podziękowania i
świadectwa. Oczywiście, wszystkie są warte uwagi. Niemniej jedno z świadectw,
które dał ksiądz Vanderley Oliveira z diecezji Barra do Pirai w stanie Rio de Janeiro
szczególnie chciałbym tu podkreślić.
Na początku przypomniał
on misyjną drogę księdza biskupa Edwarda Zielskiego. Jest ona imponująca.
Rozpoczął swoją misję od stanu Santa Catarina, potem był stan Bahia i w końcu
Pernambuco. Przywiózł on do Brazylii, tak mówił ksiądz Vanderley o księdzu
biskupie, doświadczenie formacji dla młodzieży w Polsce, gdzie, podczas
piętnastu dni, realizuje się intensywną pracę z młodymi, formację duchową,
głoszenie Słowa Bożego, poznawanie prawd wiary. Nacisk kładziony jest na
Eucharystię, mariologię, modlitwę, wspólnotę i służbę. A to wszystko wydaje
cudowne owoce budząc w sercach młodych wielkie pragnienie służby i
ewangelizowania. Ta realizowana w Polsce praca została zaadaptowana do
rzeczywistości brazylijskiego północnego-wschodu, gdzie bardzo szybko przyjęła
się i liczni młodzi pozwolili się prowadzić i formować w Oazach. „Po tych
piętnastu dniach, to dosłowna wypowiedź księdza Vanderley, wracaliśmy z wielkim
pragnieniem oddania się służbie Ewangelii. Tak rodzili się katechiści,
koordynatorzy wspólnot i duszpasterstw, szafarze Słowa Bożego i Eucharystii i,
tego przecież nie mogło zabraknąć, narodziły się też powołania do kapłaństwa.”
Gdziekolwiek
ewangelizował ksiądz biskup Zielski, tam zawsze niezmordowanie kontynuował
pracę z młodzieżą. To rodziło coraz więcej powołań. Kiedy dotarli do niego
młodzi z Piaui, nikt się nie spodziewał, że wkrótce, już jako biskup, będzie
pracował właśnie na tym wyjątkowo ubogim terenie. Nominacja biskupia dokonała
się w 2000 roku. Kontynuuje pracę z młodzieżą, jakby nic się zmieniło.
W Polsce ten typ
pracy z młodzieżą znamy jako Oazę Nowego Życia. W Brazylii zaś
jest to Ruch Ewangelizacyjny Światło – Życie. Chodzi oczywiście o to samo. Młodzi z Piaui zdrobniale
nazywają Oazy MELV, co jest po prostu skrótem od pierwszych liter portugalskiej
nazwy. Nie mniej chodzi o Światło Boże, które przenika człowieka i czyni z
niego nowe stworzenie. Obchody trzydziestolecia brazylijskiej Oazy były
uświetnione obecnością wychowanków ze wszystkich miejsc, gdzie pracował ksiądz
biskup Zielski. Obecni też byli oazowicze z Polski. Swoje przemówienie ksiądz
Vanderley zakończył tak: „Chciałbym w tym momencie wyrazić podziękowanie
księdzu biskupowi za lata poświęcenia się formacji młodzieży z tak wielką
miłością, zapałem i troską. Czynię to w imieniu tysięcy młodych ludzi.” Aby
było jeszcze milej, to swoje podziękowanie zakończył po polsku. Bez wątpienia
musiał sporo trenować, bo wypowiedzieć polskie wyrazy „dziękuję” czy „księdzu”
jest dla Brazylijczyka bardzo trudne.
W Brazylii
generalnie brakuje księży. Powołań do kapłaństwa jest jak na lekarstwo.
Tymczasem diecezja Campo Maior, gdzie ordynariuszem jest właśnie ksiądz biskup
Zielski, stała się swoistym ewenementem. Tam powołania są i obecnie księży
najwyraźniej nie brakuje. Po świadectwie księdza Vanderley możemy śmiało
powiedzieć, że w wielkiej mierze zawdzięcza to Oazom. Rzeczywiście jest to Boże
światło, które przenika dogłębnie młode serca i wzbudza w nich pragnienie służby
Bogu i ludziom.
Pisałem
ostatnio o orędziu o Miłosierdziu Bożym. Wielu, którzy nie bardzo znali temat,
z wielkim dystansem traktowali to nabożeństwo. Argumentowali, że to może być
zbyt polskie, albo przynajmniej europejskie, co mogłoby stać się przeszkodą w
rozumieniu orędzia i przyjęcia go przez lud brazylijski. Okazało się zupełnie
co innego. Brazylijczycy pokochali nad wyraz Jezusa Miłosiernego i Jego pokorną
sekretarkę, świętą siostrę Faustynę. Okazuje się, że to nie jedyny „polski
akcent” w tutejszej pobożności. Brazylijski Kościół ma okazję do wielkiego
dziękczynienia Bogu. Oto Oaza, Ruch Światło – Życie obchodzi trzydziestą
rocznicę swojego istnienia na ziemi brazylijskiej, a pewnie też i na
kontynencie amerykańskim. Od razu ożywają wspomnienia i nawet jakaś tęsknota.
Chyba już trochę we mnie duszy brazylijskiej, bo Brazylijczycy zawsze czują tę
swoją tęsknotę, która nazywają saudade.
Pamiętam jak te rekolekcje Ruchu Światło
– Życie były organizowane przez księdza biskupa Zielskiego w diecezji Campo
Maior. Chociaż sam w nich nie uczestniczyłem, to praktycznie przez cztery lata
jakoś tam byłem często świadkiem tego, co w Oazie się działo. Byłem proszony o
spowiedź uczestników rekolekcji. Pamiętam też, że zawsze coś tam pomagaliśmy
zawozić i przywozić. No i odwiedzałem księdza biskupa, kiedy wraz z młodzieżą
już przebywał na rekolekcjach. Pamiętam, że organizowane były one w szkole, na
terenie jednej z parafii. Warunki były bardzo spartańskie, ale na pewno nie
miało to najmniejszego znaczenia. Duch „oazowy” ożywiał wszystkich w sposób
nadzwyczajny.
Wprawdzie już kiedyś bardzo
wyczerpująco o tym pisałem, ale wspomnę raz jeszcze, tak dla przypomnienia, jak
to z początkami oazowymi na ziemi brazylijskiej było. Pamiętam, co mi kiedyś o
tym wszystkim opowiadał ksiądz biskup Zielski, który zaszczepił Oazę w
Brazylii. Było w sumie bardzo wielu księży „oazowiczów”, którzy zostawali
misjonarzami. Jednak, kiedy przyjechali do Brazylii, sądząc, że nie da się
oazowych metod i dynamizmu przeszczepić na grunt brazylijski, porzucali cały
swój dorobek i doświadczenie w pracy z młodzieżą. Ksiądz biskup Zielski
natomiast zauważył, że może i powinno być inaczej. Ruch oazowy, tak w Polsce,
jak i w Brazylii, pomaga młodzieży stać się chrześcijanami odpowiedzialnymi. Na
początku namawiał różnych księży do poprowadzenia w Brazylii działalności
oazowej. Jednak na niewiele zdały się te jego zachęty i namowy.Zaczął sam
prowadzić rekolekcje. W 1985 roku, jako pierwszy w Brazylii, zainicjował Ruch
Światło - Życie. Najpierw w Bahia, potem w Pernambuco, a następnie w Piauí. Już
w roku 1986, ksiądz Szczepan Mitros pochodzący z diecezji łomżyńskiej, widząc,
że ksiądz biskup Edward prowadził oazy z
sukcesem, chcąc poznać jak to się robi w Brazylii, przyjechał do księdza
biskupa z grupą ośmiu osób i uczestniczył w rekolekcjach. Zaraz potem on także
zaczął wprowadzać Ruch Światło - Życie w swojej parafii, wówczas w Cocal.
Obecnie obaj ci kapłani pracują dosyć blisko siebie, w sąsiednich diecezjach,
obaj realizują rekolekcje oazowe. Widać wyraźnie, że te rekolekcje przynoszą
wielkie owoce. Kształtują dzięki nim dobrych katechetów, pomocników w
duszpasterstwie liturgicznym, w duszpasterstwie rodzin, młodzieży i dzieci.
Jak mi wyjaśniał ksiądz biskup
Zielski, Ruch Oazowy w Brazylii jest prowadzony tak samo, jak w Polsce. Jeśli
są jakieś różnice, to niewielkie. Większy nacisk kładziony jest na sprawy
doktrynalne, gdyż w Brazylii jest bardzo małe wykształcenie religijne. Dla
tego, w tak zwanej szkole apostolskiej, starają się przekazać jak najwięcej wiedzy. Tematyka, metodologia
są takie same, jak w Polsce. Podejmowane są starania, aby rozpowszechniać oazę
wśród tutejszych młodych księży, aby i oni zrozumieli potrzebę takiego ruchu i
przyjęli jego metody pracy z młodzieżą. Jest wielu obecnie młodych księży
Brazylijczyków w diecezji Campo Maior żywo zainteresowanych ruchem Światło -
Życie. Ruch ten zrodził bowiem wiele powołań do kapłaństwa. Opiszę to jeszcze w
następnym moim liście.
Księża biskupi z całej Brazylii zaraz po Wielkanocy mieli swoje generalne
zebranie, podczas którego dokonało się wiele zmian. Został wybrany nowy
przewodniczący, nowy sekretarz, nowi odpowiedzialni za poszczególne sektory
pastoralne. Było wiele zajęć, jednak przy tak intensywnych pracach księża
biskupi znaleźli jeszcze czas aby napisać do Papieża Franciszka bardzo
sympatyczny list. Napisali w nim swoje „dziękuję”. Oczywiście jest to
podziękowanie za bullę o Bożym Miłosierdziu. „Zaczynamy nasze zgromadzenie –
napisali księża biskupi – mając przed sobą bullę Misericordia Vultus, w której to
Wasza Świątobliwość ogłosił Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia. Chcemy wyrazić
naszą radość z powodu tej proklamacji. Przyjmujemy ten Nadzwyczajny Święty Rok
i w naszych diecezjach uczynimy wszystko, aby nasz lud przeżył odnowione
doświadczenie Miłosierdzia Bożego.” Potem jeszcze księża biskupi dodali: „Dla
nas, Ojcze Święty, Twoje słowa są wielką zachętą abyśmy zbliżyli się do naszego
ludu, zwłaszcza do tych osób, które znajdują się na geograficznych i
egzystencjalnych peryferiach. Dla naszych wiernych Twoje słowa wyrażają jedną
prawdę, że Bóg kocha każdego człowieka. On nie męczy się, nie nuży tym
kochaniem nas, obejmowaniem nas i przebaczaniem nam.” List zawiera też słowa
bardzo „amazońskie”. Księża biskupi zapewniają o swoim zatroskaniu o
ewangelizację Amazonii i o jej ochronę. O tym amazońskim zmartwieniu
ewangelizacyjno – ekologicznym to kiedyś jeszcze więcej napiszę, ale dziś
chciałbym skupić się na bulli o Jubileuszu Miłosierdzia.
Brazylijczycy mają wiele ciekawych powiedzeń. Jedno z nich mówi tak: jak
ktoś nie chce dojść do Boga poprzez miłość, to będzie musiał dojść Niego przez
cierpienie. Może ma to jakieś pokrewieństwo z polskim: jak trwoga to do Boga.
Nie mniej bardzo często mam okazję być świadkiem takich sytuacji, kiedy to
ludzie nagle powaleni jakimś cierpieniem zaczynają rozumieć, że odrzucali Boga,
odrzucali Jego miłość, ale dopiero ból sprawił, że to dostrzegli. Po ludzku
wszystko może wydawać się stracone, ale w Bożej przestrzeni jest zawsze szansa
na odbudowę i odnowę, tę szansę gwarantuje właśnie Boże Miłosierdzie. Coraz
częściej mam okazję, a jest to zawsze dla mnie przeżycie wyjątkowo głębokie i
motywujące, widzieć jak działa Boże Miłosierdzie. Brazylia to kraj gdzie
świadomość grzechu została wymazana nawet z serc katolików. Jak nie ma grzechu,
nie ma też winy i odpowiedzialności. Chociaż to trudno jest zawsze wytłumaczyć,
ale te dwie wymazane z naszej świadomości rzeczy sprawiają, że nie ma też
miłości i wolności. Ale to dopiero człowiek dostrzega, kiedy już jest bardzo z
nim źle. Często nawet nie jest już w stanie tego dostrzec, bo żyje zatopiony w
nienawiści i egoizmie oraz zniewolony swoimi nałogami i żądzami. Kiedy mówimy o
Miłosierdziu Bożym, to nie sposób jest nie mówić o tym, co najbardziej je
„uruchamia”, czyli o grzechu. Jeśli ktoś powalony przez grzech będzie w stanie
to w końcu rozpoznać i uznać się za grzesznika, to otwiera sobie drogę do
Miłosierdzia.
Dla mnie wszystko w bulli ogłaszającej rok Miłosierdzia jest niezwykłe. Na
przykład dzień jego rozpoczęcia. Wiem, że data ósmego grudnia jest związana z
zakończeniem Soboru Watykańskiego II. Dla nas tutaj ma to jednak jeszcze więcej
treści. Nasza diecezja ma za swoją Patronkę Najświętszą Maryję Pannę
Niepokalanie Poczętą. Ze strony tutejszych ewangelików Maryja nieustannie
spotyka się najróżniejszymi obelgami. Jednak najgorsze są właśnie wtedy, kiedy
obchodzimy Niepokalane Poczęcie. W tym właśnie dniu Kościół chce ogłosić Rok
Miłosierdzia, miłości w nadmiarze, bezwarunkowej, nie zasłużonej, niechcianej i
odrzuconej ale tak bardzo potrzebnej do zbawienia. Jeśli nie przez miłość, to
przez cierpienie dochodzi się do Boga. Uważam, że ta data jest opatrznościowa i
wielu otrzyma łaskę nawrócenia. Jednak to działanie Boże dostrzegam też w
zakończeniu Jubileuszu. Papież wyznaczył go na niedzielę Chrystusa Króla w
2016. To przecież dzień naszego odpustu parafialnego. Bez wątpienia nasza
parafia jest w szczególny sposób powołana do dania świadectwa Bożego Miłosierdzia.
Święto
Miłosierdzia Bożego, które właśnie co było przez cały Kościół obchodzone, daje
nam okazję do pewnych podsumowań i pytań o Nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia w
Brazylii. Czasami odwiedzający nas kapłani pytają o to, kto rozpropagował Jezusa
Miłosiernego w Brazylii. No cóż, odpowiedzieć na to pytanie chyba nie jest
łatwo. Mam wrażenie, że wszystko zależy od źródła.
Swego czasu pan
Wojciech Cejrowski w jednym ze swoich filmików o podróżach na krańce świata
tłumaczył kto i jak odkrył źródła Amazonki. Były ponoć dwie wyprawy, jedna
finansowana przez Rosjan, druga przez Amerykanów, ale w obu, jako kierownicy,
brali udział Polacy. Podobno do dziś istnieje spór, która z tych wypraw powinna
być uznana za tę decydującą, a co za tym idzie, które ze źródeł Amazonki jest
to najwłaściwsze. Cejrowski skomentował to mniej więcej tak: Jedno nie podlega
wątpliwości! Jakiekolwiek byłoby to źródło, to na pewno odkryli i zbadali je
Polacy!
Tak samo bez
wątpienia możemy powiedzieć o nabożeństwie do Bożego Miłosierdzia. To właśnie
Polacy, w Kurytybie byli to księża marianie, a w Rio de Janeiro polscy
pallotyni, rozpowszechnili kult Bożego Miłosierdzia. To z tych dwóch ośrodków
orędzie siostry Faustyny rozeszło się na całą Brazylię. Dziś kult ten jest
bardzo popularny. Aż zdumienie bierze, z jaką siłą i prędkością ta pobożność
się rozpowszechniła wśród Brazylijczyków.
Jeśli chodzi o
księży marianów, to oni zaczęli propagować kult Bożego Miłosierdzia w Kurytybie
we wczesnych latach osiemdziesiątych minionego stulecia. Już w 1982 roku wydano
pierwszy Dzienniczek siostry Faustyny. Tłumaczem był pan Mariano Kawka, słynny
wśród polonii brazylijskiej naukowiec, tłumacz i pisarz. Do wydania Dzienniczka
walnie przyczynili się marianie z prowincji św. Stanisława Kostki ze Stanów
Zjednoczonych. Wtedy, kiedy pierwsze egzemplarze Dzienniczka rozchodziły się
jak ciepłe bułki, były pochłaniane przez czytelników w oka mgnieniu i wielu
ludzi garnęło się do Miłosierdzia Bożego, zrodziła się idea utworzenia
Apostolatu Bożego Miłosierdzia. Znów z pomocą Amerykanów kupiono teren w
Kurytybie z małym domkiem, który stał się pierwszą siedzibą Centrum Kultu
Miłosierdzia Bożego. Potem była już lawina najróżniejszych akcji, rekolekcji,
kongresów, publikacji, gazet. Dziś Kurytyba ma Sanktuarium Miłosierdzia Bożego,
które znane jest w całej Brazylii.
Właściwie to
prawie to samo można powiedzieć o pallotynach i ich pracy nad
rozpowszechnianiem kultu Bożego Miłosierdzia. To także zaczęło się na początku
lat osiemdziesiątych. Pytani przeze mnie pallotyni zawsze wskazują na księdza
Tadeusza Korbeckiego, jako na tego, który zaczął Miłosierdzie Boże w Brazylii.
On też dosłownie budował sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Każdego dnia stawał
do pracy jako murarz.
Realizowane w Rio
de Janeiro, w pallotyńskim sanktuarium, Święta Miłosierdzia stały się słynne na
pół świata. Odbywają się one tam z wielką procesją po ulicach miasta. Od wielu
lat uroczystości organizowane są na krytym stadionie Maracanazinho. Tak wielka
już jest liczba uczestników, zwykle jest co najmniej 20 000 ludzi. Żaden
kościół nie mógłby pomieścić tylu wiernych.
U nas nie mamy
jeszcze aż takich tłumów. Nie mniej święto Miłosierdzia Bożego, jak też cały
kult, jest też w naszej parafii bardzo popularne. Co ciekawe, zwłaszcza wśród
młodzieży. Ostatnie rekolekcje Oratorium oparte były o refleksje księdza
Michała Sopocko na temat dusz oziębłych. Dla mnie było to wielkie przeżycie.
Okazuje się, że rzeczywiście Miłosierdzie Boże jest nie tylko ostatnią deską
ratunku, ale też przeogromną siłą przemieniającą duchowe ugory w cudowne
ogrody.
Wielki Tydzień w
naszej parafii znów był niezwykły. Uczestnictwo naszych parafian we wszelkich
celebracjach liturgicznych napełniło mnie wielką radością i wdzięcznością. A
nasza Droga Krzyżowa przeszła już moje najśmielsze oczekiwania. Przyszło bardzo
wielu ludzi. Chyba powoli nasze nabożeństwo wielkopiątkowe staje się „sławne”,
bo widziałem wiele nieznanych mi twarzy, co oznacza, że bez wątpienia byli to
ludzie z innych parafii. Wprawdzie podczas nabożeństwa Męki Pańskiej zaczął
padać gwałtowny deszcz i zacząłem się obawiać, że może on uniemożliwić
realizację Drogi Krzyżowej na ulicach naszej parafii, to na szczęście po jakimś
czasie padać przestało i przepięknie się rozpogodziło. Rozważania
przygotowaliśmy w oparciu o temat tegorocznej Kampanii Braterstwa: „Kościół i
społeczeństwo. Przyszedłem, aby służyć.” Brzmiały one niezwykle w scenerii
poszczególnych stacji. Nasz Kościół właśnie służąc, odnajduje i w pełni
realizuje się w społeczeństwie. Chociaż coraz bardziej jest z tego
społeczeństwa wyrzucany, to jednocześnie to samo społeczeństwo coraz bardziej
go potrzebuje. To paradoks, który chyba na zawsze pozostanie nieprzezwyciężony.
W sumie nie powinno nas to dziwić, przecież żyjąc w tym świecie nie jesteśmy
dla tego świata. To dla tego świat nas nie chce rozumieć i nas odrzuca. Muszę
przyznać, że dla wielu naszych parafian zrozumieć to zjawisko jest czymś
ogromnie ważnym. To daje im siłę do wytrwania w środowiskach, gdzie są wręcz
prześladowani dla tego, że są katolikami. Coraz mniej mamy tolerancji. Właściwie
to może i ona jest, ale nie dla nas katolików. Wszyscy mają prawo do
wszystkiego, tylko nie my, katolicy.
Z jednej strony
obserwuję znaczne ożywienie religijne wśród naszego ludu. Coraz więcej osób
poszukuje sakramentu pojednania, rośnie nasza grupa katechezy dla dorosłych.
Młodzi wyraźnie zainteresowani są duchowymi skarbami naszego Kościoła. Z
drugiej jednak strony można zaobserwować wiele niepokojących zjawisk. Na
przykład pokazuje się nam, że wiara i religia to coś, co już powoli zanika i ludzie
są za każdym razem coraz bardziej oddaleni od Boga. Może tu, w Manaus, jest to
spowodowane występowaniem ogromnej liczby najróżniejszych sekt i religii.
Sprawia to, że wszystko się miesza i trudno o jakieś wyraźne definicje. Nie
mniej, kiedy oglądaliśmy lokalne wiadomości, to dziennikarze relacjonujący
przebieg katolickich celebracji związanych z Wielkim Tygodniem po prostu
opowiadali najzwyczajniejsze bzdury. To totalna dezinformacja i dezorientacja
religijna. Jak to też zawsze w takich momentach bywa, co chyba też zdarzyło się
w Polsce, tak zupełnie przy okazji podano wyniki badań jakiejś tam firmy na
temat religijności Brazylijczyków. Według nich tylko 37 procent w jakichś tam
sposób celebruje Wielkanoc. 19% nie świętuje Paschy w ogóle. Nawet nie uznają
tego czasu za świąteczny. Dla 44% zaś Wielkanoc oznacza spotkanie rodzinne, z
przyjaciółmi, wolne od pracy i czekoladowe jajka. No cóż, media i
konsumpcjonizm zrobiły już swoje wielkie spustoszenia. Niepokojące to wszystko,
ale ja ciągle ufam, że jeszcze da się wiele uratować.
W Brazylii, co
już wiele razy opisywałem, w czasie Wielkiego Tygodnia, ludzie urządzają coś,
co nazywają tutaj torturowaniem lub paleniem Judasza. Nazwy są okrutne, ale i
to, co robi się z Judaszem też nie ma nic wspólnego z pokojem i łagodnością.
Robią ze szmat postać Judasza, naturalnego rozmiaru, wloką ją po ulicach,
linczują, biją, kopią, w końcu palą lub wieszają na słupie. Oczywiście zawsze
taki Judasz symbolizuje kogoś współczesnego. Wtedy przyczepiają na szyi Judasza
tabliczkę z jego nowym imieniem, aby każdy wiedział, o kogo chodzi. W tym roku,
z powodu gigantycznych rozmiarów skandalu korupcyjnego związanego z pewną państwową
firmą, wielu Judaszów nosiło imiona poszczególnych bohaterów tejże afery. No
cóż, szmacianą lalkę łatwo jest spalić. O
wiele piękniej byłoby, gdyby w taki sam sposób udało się nam wypalić,
przezwyciężyć nasze słabości. Nie mniej Pascha Chrystusa nas uczy, że jest to
możliwe.
III, IV i V
niedziela Wielkiego Postu to w naszej parafii czas skrutyniów młodzieży, która
w czasie paschalnym przyjmie sakramenty wtajemniczenia chrześcijańskiego. To
bardzo wzruszające dla nas momenty i celebrujemy je z wielkim namaszczeniem i
radością. Nie mamy wielkiej grupy w tym roku, ale nie mniej jesteśmy z tych
młodych ludzi dumni i wiążemy z nimi wielkie nadzieje. To w sumie wielki owoc
katechezy katechumenalnej. Chociaż jest ich mniej, to są za to bardziej
zaangażowani w życie poszczególnych wspólnot parafialnych. Właściwie to już nie
mamy takich, co to tylko chcą sakramenty, ale nie chcą Kościoła. Dzięki Bogu
świadomość eklezjalna młodych jest coraz większa. Kilkoro z nich zaczyna swoją
drogę sakramentalną w Kościele od zera, co oznacza, że podczas Wigilii
Paschalnej przyjmą chrzest. Nasze święto będzie więc miało swój najpełniejszy
wymiar i najwspanialszą oprawę. To kolejna okazja to katechezy dla całej
wspólnoty parafialnej.
Finał Wielkiego Postu będzie dla nas bardzo pracowity zwłaszcza z powodu
Drogi Krzyżowej w Wielki Piątek. Tradycyjnie zostanie ona zrealizowana zaraz po
liturgii wielkopiątkowej, którą zawsze zaczynamy o 15.00 pierwszą nowenną do
Miłosierdzia Bożego. Po wszystkim wychodzimy na ulice i idziemy poprzez całą
naszą parafię medytując Mękę Chrystusa. Ponieważ nasza Droga Krzyżowa stała się
już bardzo wielkim przedsięwzięciem religijnym, to właściwie prace nad nią
zaczynają się prawie rok wcześniej. To są naprawdę całe miesiące przygotowań.
Poszczególni uczestnicy, bo nie wolno mi ich nazwać aktorami, oni nie odgrywają
niczego, ale nam przedstawiają Misterium Męki Chrystusa dzieląc się z nami swoimi przeżyciami, uczą
się tekstów, medytują je, studiują z uwagą Pismo Święte i przekazy różnych
świętych, mistyków czy wizjonerów, w tym też objawienia Anny Katarzyny
Emmerich. Mają też swoje dni modlitwy, a właściwie to wręcz rekolekcji. Sam się
dziwię, skąd u tych ludzi taki zapał i zaangażowanie. Są to czasami poważni
panowie, zapracowani, którzy po godzinach spędzonych w fabryce biegną przez
całe miasto, aby jeszcze wieczorami brać udział w tych pracach nad
przygotowaniem Misterium. Widać jak są zmęczeni, ale jednocześnie szczęśliwi. Są
też młodzi, którzy zamiast robić to, co ich koledzy, czyli tracić czas na
głupoty tego świata, potrafią całe wieczory w ciągu roku wiele razy poświęcać wspólnocie.
Kiedy się z nimi o tym rozmawia, to mówią, że życia sobie nie wyobrażają bez
tej całej pracy. Aż się nie mogę doczekać tegorocznej Drogi Krzyżowej, aby się
przekonać o tym, jak tym razem dane nam będzie doświadczyć misterium Męki i
Śmierci Chrystusa. Dziś zaś poszukiwał nas dziennikarz z lokalnej telewizji
chcą właśnie zrobić reportaż o naszej Drodze Krzyżowej. Nie wiem jednak, czy
rzeczywiście takie reportażu potrzebujemy. Ponieważ każdego roku coraz bardziej
rośnie niechęć do nas katolików ze strony zielonoświątkowców i często przy
okazji takich demonstracji wiary jesteśmy obrzucani jakimiś wyzwiskami i w
najróżniejszy sposób nam przeszkadzają, to też się na to przygotowujemy w ten
sposób, aby nasze świadectwo wiary było za każdym razem coraz poważniejsze i
autentyczniejsze. Chcemy w tym roku zachęcić naszych parafian, aby na drogę
Krzyżową oznaczyli swoje domy katolickimi symbolami religijnymi. To tutaj
wielka nowość, do tej pory nikt nigdy tego nie robił, ani na Boże Ciało, co u
nas, w Polsce jest przecież tak oczywiste, ani na Niedzielę Palmową. Zobaczymy,
jak się to nam uda. Może się to okazać wcale nie takie łatwe, bo katolicy na co
dzień spotykają się z wielkimi represjami ze strony sekt zielonoświątkowych. Ufam jednak, że dla nas wszystkich będzie to
czas wielkich przeżyć i pogłębienia naszej wiary.
Ależ ten czas szybko biegnie. Już mamy drugi tydzień Wielkiego Postu. Jak
zawsze w tym czasie, w Brazylii mamy Campanha
da Fraternidade, czyli Kampanię Braterstwa. Wyznam szczerze, że jest ona w
tym roku wyjątkowo ciekawa i bardzo potrzebna. Jej temat to: „Braterstwo: Kościół
i społeczeństwo.” Celem ogólnym tegoż rocznego programu duszpasterskiego, bo
chyba tak trzeba to określić, chcąc najzwięźlej wyrazić esencję Kampanii, jest rozwój
i pogłębienie w świetle Ewangelii, dialogu i współpracy między Kościołem i
społeczeństwem. Nie można tego rozumieć jakoby Kościół i społeczeństwo byłyby
dwoma odrębnymi rzeczywistościami. My, katolicy, jesteśmy przecież też
społeczeństwem, przynajmniej pewną jego częścią. Niestety, społeczeństwo,
świadomie lub nie, od Kościoła nieustannie się separuje, chcąc nas przedstawiać
jako coś przestarzałego i zbędnego. A tymczasem tak nigdy nie było, nie jest i
nie powinno być. Ten rozwój i pogłębienie dialogu ze społeczeństwem odbywać się
ma według propozycji Soboru Watykańskiego II i wyrażać się poprzez służbę ludowi
brazylijskiemu. Stąd zawołaniem tegorocznej Kampanii Braterstwa jest cytat z
Ewangelii według św. Marka: „Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono,
lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu. ” Mk 10, 45. A wszystko to
dla rozwoju Królestwa Bożego.
Cel rzeczywiście piękny i temat wyjątkowo tutaj aktualny. Właściwie to jest
sprawa, która wręcz krzyczy o uwagę i uczciwe potraktowanie przez
społeczeństwo. Obecne od bardzo dawna w Ameryce Południowej trendy, chociaż
oczywiście spotykamy to chyba wszędzie na świecie, chcą zignorować Kościół
Katolicki. Nie walczyć z nim, nie prześladować, ale jakby wymazać go z pamięci narodów,
z ich historii, z ich życia. Mam nawet takie wrażenie, że już się to chyba w
przypadku niektórych tutejszych krajów udało. Na przykład w Urugwaju Kościół
Katolicki jest już jakby „nieistniejący”. Nie ma go podręcznikach szkolnych,
codziennych wiadomościach, gdzieś zniknęły wszelkie znaki religijne, świątynie wydają
się nieistniejące. Kiedy się spaceruje po Montevideo ma się silne wrażenie, że
jedynym religijnym pomnikiem w stolicy tego kraju jest ten postawiony Janowi
Pawłowi II. Mówienie publiczne o Kościele w ogóle nie ma miejsca. Jest totalna,
już od bardzo wielu lat, cisza na temat Kościoła.
W Brazylii jeszcze takiej ciszy nie ma, ale najwyraźniej sytuacja w jej
kierunku zmierza. Stąd Campanha da
Fraternidade ma za zadanie przede wszystkim przypomnieć drogę Kościoła, to,
co on tu uczynił. Kiedy wyciąga się tylko grzechy poszczególnych ludzi Kościoła
nigdy nie widzi się tego, co Kościół dla tej ziemi zrobił. W Amazonii, a tak
też jest w większości miast, miasteczek i osiedli całego kraju, wszystko było
ufundowane przez Kościół Katolicki. Całe miasta ze wszystkim, co posiadają, a
więc szkoły, szpitale, sierocińce i wiele innych rzeczy. Jednak to nie
wszystko. Najważniejsze są wartości ewangeliczne, które zostały położone jako
fundamenty budowanego przez Kościół Katolicki społeczeństwa. Właśnie to
społeczeństwo, które zawdzięcza swoje istnienie Kościołowi, negując wartości
duchowe, chce się od niego odwrócić. A ponieważ próżnia nie ma racji bytu, więc
jest ona zapełniana przez sekty, zwłaszcza zielonoświątkowe, które sprytnie używają
Biblii aby niemiłosiernie ludźmi manipulować i ich wykorzystywać.
Campanha da Fraternidade 2015 to powrót do najważniejszych
duchowych wartości. Kościół Katolicki jest wspólnotą miłości, wspólnotą, w
której doświadcza się Bożego Miłosierdzia. Stąd my, katolicy, zawsze wyciągamy rękę
do każdego. Nikt przez nas nie jest odrzucany. Zawsze mamy dla powracających
miejsce.
Kościół w
Brazylii ma wyjątkowo rozbudzony kult świętych, co nieustannie nas konfliktuje
z wszelkimi rodzajami zielonoświątkowców. Nasi święci wprawiają protestantów w
istny szał, często kończy się to aktami agresji, niszczeniem figur i
demonstracjami antykatolickimi. Już nie tylko się zdarza, że jakiś gorliwy pastor
rozbija młotkiem rzeźbę Najświętszej Maryi Panny, ale dochodzi też do sytuacji
wyjątkowo drastycznych i ohydnych, o czym trudno wręcz mi pisać. Myślę o tym wszystkim
dosyć zaniepokojony. Od jakiegoś już czasu, kiedy w niedzielę sprawuję Mszę
Świętą w kaplicy świętej Elżbiety, to ulicą przechodzi demonstracyjnie mała
grupka zielonoświątkowców, którzy wymachują rękoma w geście jakby rzucania
czymś w naszą stronę i krzyczą „Queima,
Senhor!”. Oznacza to „spal, Panie”. Mam nadzieje, że za jakiś czas
przejdzie im ta ognista gorliwość.
Ta nadwrażliwość
uwidacznia się zawsze, kiedy Kościół Katolicki w Brazylii ma swoje wielkie
celebracje z okazji liturgicznych wspomnień różnych bardzo popularnych
świętych. Styczeń to miesiąc poświęcony świętemu Sebastianowi, który w Brazylii
jest bardzo kochany i popularny. Każde miasto musi mieć przynajmniej jeden
kościół jemu zadedykowany. Natomiast w Rio de Janeiro, którego święty Sebastian
jest głównym patronem i w jego liturgiczne wspomnienie miasto na dodatek obchodzi
swoje urodziny, wszyscy są po uszy zakochani w tym dzielnym żołnierzu
Chrystusa. Tego roku celebracja z okazji odpustu św. Sebastiana była doprawdy
wyjątkowa. W Rio de Janeiro ten odpust trwa aż trzynaście dni i ma swoje stacje
w najróżniejszych punktach miasta. Właśnie pierwszego dnia, podczas mszy świętej
sprawowanej przez księdza kardynała Orani Joao Tempesta został otwarty proces
beatyfikacyjny Guido Schaffera. Kim był ten Brazylijczyk? Nasza ciekawość
wzrasta jeszcze bardziej kiedy patrzymy na licznie zgromadzonych młodych ludzi na
tej mszy świętej, w tym seminarzystów, Siostry Miłosierdzia, lekarzy wszelkich
specjalizacji i surferów ze swoimi deskami surfingowymi. Guido jest nazywany Sao Francisco Carioca, czyli świętym
Franciszkiem z Rio de Janeiro. Urodził się w 1974 roku. Został lekarzem. Nie
był jednak „zwykłym” lekarzem. Wszyscy patrząc na tego wyjątkowo utalentowanego
młodzieńca widzieli w nim kogoś, kto w przyszłości na pewno zrobi wielką karierę.
Rzeczywiście ją zrobił, tylko nie taką, jaką mu wróżono. Jako lekarz poświecił
się szczególnie biednym. To właśnie z tego swojego poświęcenia najbardziej
potrzebującym jest tak znany. Na dodatek, kiedy pewnego dnia otworzył Biblię na
Ewangelii św. Łukasza 18,22 i przeczytał słowa: „Jednego co jeszcze brakuje:
sprzedaj wszystko co masz, rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; potem
przyjdź i chodź ze mną.” Nie wiem, czy rzeczywiście sprzedał wszystko, co miał
i rozdał ubogim, w Internecie piszą, że tak właśnie uczynił, ale na pewno
bardzo zmienił swoje życie. Jeszcze bardziej poświęcił się biednym, do tego
stopnia, że zaczęli go nazywać Aniołem. A ponieważ nie zrezygnował jedynie z pewnej
swojej wyjątkowej pasji, czyli z serfowania, to nazywano go Aniołem Surferem. Potem
wstąpił do seminarium. Niestety, kiedy brakowało już tylko kilka miesięcy do
jego święceń diakońskich, doszło do tragicznego wypadku i Guido stracił swoje
życie. Surfował wówczas w zatoce Guanabara, coś uderzyło go w szyję i to
spowodowało jego śmierć. Jego pogrzeb był prawdziwa manifestacją wiary. Doszło
też wówczas to niezwykłej sytuacji. Ksiądz kardynał Orani JoaoTempesta zbliżył
się do trumny, zdjął swoją stułę i położył ją na ciele Guido. Powiedział
wówczas: „Nie zdążyłeś zostać kapłanem tu, na ziemi, ale na pewno nim już
jesteś w niebie.”
Brazylia ma jak
do tej pory tylko jednego świętego oryginalnie brazylijskiego, świętego Frei
Galvao. Jest też spora, około 70 osób, ale jak na ponad pięćsetletnią historię
tego Kościoła to jednak niewielka, grupka błogosławionych. Natomiast wielu „ustawia
się” w kolejkę na ołtarze. To wspaniale. Nasi młodzi potrzebują wzorów do naśladowania.
Guido Schaffer to święty wyjątkowo pasujący na nasze czasy.
Styczeń w naszych
realiach duszpasterskich jest bardziej spokojny bo najzwyczajniej wakacyjny.
Chociaż mało kto gdzieś tam sobie wyjeżdża na wakacje, to jednak wolne od
szkoły wyludnia nieco nasze kaplice i trochę spowalnia nasze duszpasterstwo.
Oczywiście cięgle dzieją się najróżniejsze rzeczy. Z takich najważniejszych to
była nasza wspaniała celebracja z ustanowieniem ministros da eucaristia, czyli nadzwyczajnych szafarzy Komunii
Świętej i naszym kandydatom do diakonatu stałego została udzielona posługa akolitów.
Ta wspaniała uroczystość odbyła się szóstego stycznia. W Brazylii nie było to
Święto Trzech Króli, bo tutaj ono jest zawsze przenoszone na najbliższą
niedzielę. Wypadł dzień zwykły, ale dla nas był on jak najbardziej niezwykły.
Często tak bywa, że pewne sytuacje pomagają nam dostrzec, jak to Pan Bóg ma nad
wszystkim kontrolę. Nasze ustanowienie szafarzy planowaliśmy od bardzo dawna,
wiele miesięcy temu ksiądz biskup wyznaczył datę. Nikt z nas wówczas nie
zaglądał do kalendarza liturgicznego aby sprawdzić czytania. Tymczasem okazało
się, że liturgia właśnie na ten dzień miała dla nas Ewangelię o rozmnożeniu
chleba. Czas należy do Boga, bez wątpienia. On ma wszystko zaplanowane.
Mamy teraz 31
szafarzy Komunii Świętej. Są oni zarazemministros
da Palavra i ministros da visitação.
Co to wszystko oznacza? Kiedy my nie
możemy z jakichś tam powodów przewodniczyć celebracjom, oni wówczas realizują
Celebrację Słowa Bożego. Rzadko się to zdarza, ale nasza parafia jest na takie
ewentualności przygotowana. Ksiądz biskup bardzo o to dba, aby każda z parafii
i wspólnot katolickich była zorganizowana w taki sposób, by w razie braku
księdza każda z funkcji parafii była kontynuowana. Oczywiście kapłana żaden z
nadzwyczajnych szafarzy zastąpić w pełni nie jest w stanie. Chodzi jednak tylko
o sytuacje awaryjne.
Celebracja Słowa
Bożego, pomoc w rozdawaniu Komunii Świętej podczas naszych Eucharystii,
adoracje i wszelkie inne modlitewne zgromadzenia na terenie naszej parafii – to
wszystko nie jest tak naprawdę tym, co najbardziej motywuje nas do poszukiwania
i formowania naszych szafarzy. Tym, na czym nam najbardziej zależy jest właśnie
ministerio da visitacao. Każdy z
naszych szafarzy ma za zadanie każdego tygodnia odwiedzać chorych z Komunią
Świętą. To właściwie nie jest taka prosta sprawa. Szafarz wręcz przejmuje
opiekę duszpasterską nad chorym i jego rodziną. Odwiedzając tę rodzinę modli
się razem z nimi, ewangelizuje, katechizuje, motywuje do uczestniczenia w życiu
naszej wspólnoty. Jeśli trzeba, to woła księdza, aby chorych wyspowiadał lub
udzielił Sakramentu Namaszczenia. Oczywiście wcześniej tego chorego na taki
moment przygotowuje. Sytuacja duchowa naszych chorych jest ogromnie
skomplikowana. Aby sakramenty były sprawowane i przyjęte godnie, trzeba
znacznego przygotowania i wysiłku. W razie biedy w domu chorego ministro da visitacao informuje o tym
nasz parafialny Caritas. Często idąc do takich chorych zabieram ze sobą, nie
tylko dla niego, ale dla całej rodziny, najpotrzebniejsze rzeczy do jedzenia. Nasi
ministrowie to nasza obecność w domu potrzebujących najróżniejszej pomocy.
Sześć miesięcy
temu, nasi kandydaci do diakonatu, stałego Junior i Pedro, otrzymali posługę
lektoratu. Tym razem ksiądz arcybiskup, Dom Sergio, udzielił im akolitatu. To
moment wyjątkowy dla naszej parafii. Od dawna wykorzystuję wszelkie okazje do
motywacji naszych parafian w rozwoju pobożności eucharystycznej. Tym razem też
widzę w tym bardzo silny znak Boży. Stąd z uwagą słuchaliśmy homilii księdza
arcybiskupa, który wyjaśniał nam znaczenie Eucharystii. Wśród wielu jej
elementów tym najważniejszym jest miłość codziennie niesiona innym. Obyśmy
umieli tak żyć każdego dnia.
Często piszący do
mnie znajomi pytają o bożonarodzeniowe tradycje Brazylijczyków. Brazylia
niestety nie ma tak wielu i tak pięknych zwyczajów świątecznych związanych z
Bożym Narodzeniem. To dosyć dziwne, bo przecież kiedy tak wiele narodów ten
ogromny kraj kolonizowało, to ze swoich ojczyzn przywozili oni także obyczaje i
tradycje religijne. Niestety, nie są one bardzo popularne i widoczne. Gdzieś to
wszystko pozanikało. Zjawisko to też jest bardzo smutne, bo w miejsce tych
nieistniejących obyczajów potworzyły się nowe, często tandetne, okropne i wręcz
nieludzkie. Wszystko zaś napędza handel.
Kup dużo aby mieć święta szczęśliwe!
Tutaj też
spoganiał sposób mówienia o Świętach Bożego. Oczywiście musi on być poprawny
politycznie. Mówi się więc coraz częściej o świętach końca roku, świętach
światła lub życia, świętach pokoju, uniwersalnym braterstwie. Oczywiście papai
Noel, podobny do św. Mikołaja, aczkolwiek mało, poza brodą i wiekiem, mający z
nim wspólnego, jest obecny obowiązkowo dosłownie wszędzie. Przyznam, że
denerwuje mnie to, że już od połowy października można spotkać biegających po
ulicy czy sklepach ludzi ubranych w mikołajowe czapki. Ponad trzydziestostopniowy
upał i tropikalna wilgotność perfekcyjnie z tymi przebraniami komponuje się.
Jest jeden zwyczaj,
który udało mi się kiedyś udokumentować i nawet nieco opisać. Chodzi o reisada, czyli folia de reis. Zwyczaj ten przeniesiony został do Brazylii przez
katolików portugalskich. Jest oczywiście związany z Trzema Królami. Nie wiem,
jak jest on realizowany w Portugalii, ale mam wrażenie, że w Brazylii został on
wzbogacony o lokalne elementy. Co niektórzy mówią, że reisada była już urządzana w XVII w. Podobno w Portugalii była ona
bardziej do bawienia się, a w Brazylii bardziej do modlenia się, akcentowano
wręcz z przesadą elementy religijne. No cóż, mam wrażenie, że raczej zdarzyło
się odwrotnie. Słowo folia użyte w
nazwie tegoż obyczaju oznacza właśnie beztroską, nieodpowiedzialną wręcz zabawę
i bardziej jest związane z karnawałem.
Reisada to
połączenie orszaku Trzech Króli z jasełkami. Całość mniej więcej odbywa się
tak: po ulicach chodzą grupy ludzi przedstawiających różne, związane ze Świętami
Bożego Narodzenia postacie. Jest też kilka postaci dodatkowych, na przykład
mistrz, anty – mistrz, pajac. Przystają oni przed jakimś domem i śpiewają o
narodzeniu Pana Jezusa. Za dobrą nowinę otrzymują jakieś datki, najczęściej
jedzenie. Muzyka jest oczywiście bardzo ludowa, prosta, skoczna, od razu
wszystkich porywa do tańca. Instrumenty używane w reisada to gitara, akordeon,
bębenek, tamburyno, trójkąt oraz inne, bardzo proste instrumenty perkusyjne.
Zadaniem całego
tego towarzystwa jest, jak to już wspomniałem, ogłoszenie nowiny o narodzeniu
Zbawiciela oraz o zmylenie Heroda. On właśnie często jest adresatem bardzo
ostrych tekstów w piosenkach. Jest krytykowany i wyśmiewany. Często takie
piosenki przeradzają się w krytyki najróżniejszych współczesnych Herodów.
Najczęściej obrywa się lokalnym politykom.
Kiedy już
uczestnicy orszaku Trzech Króli obejdą ulice i napełnią kieszenie datkami,
zatrzymują się w jakimś barze i tam cała festa rozkręca się na całego.
Oczywiście, nie zmierza już ona w kierunku głębokiej duchowości.
W jednej z gazet
ukazał się teraz świetny, satyryczny i w swej wymowie bardzo smutny rysunek. Po
ulicy dzisiejszego Betlejem chodzi św. Józef z Maryją. Dobijają się do każdego
domu, ale nigdzie im nie otwierają, bo wszędzie głośno się bawią. Józef mówi do
Maryi, że nie słyszą jego pukania, bo hucznie świętują czyjeś urodziny. Ciekawe
czyje, musi to być ktoś bardzo sławny, skoro szał festy ogarnął każdego. Niestety, nigdzie nie wspominano jego
imienia. Chyba już go za dobrze nie pamiętano. Maryja i Józef, zmęczeni tym
bezskutecznym dobijaniem się do zamkniętych ludzkich serc, poszli dalej.
Ostatnio kanały informacyjne obiegły dwie, dla wszystkich misjonarzy bardzo
ważne wiadomości. Jedna radosna i druga
smutna, acz oczywista. Pierwsza to informacja o uwolnieniu polskiego misjonarza
księdza Mateusza Dziedzica, który pracuje w Republice Środkowo Afrykańskiej.
Ten kraj bardzo wiele zawdzięcza Kościołowi Katolickiemu. To dramat, że
dochodzi tam teraz do takich sytuacji. Ks. Mateusz został porwany dwunastego
października, przetrzymywany przez porywaczy przez sześć tygodni i w wreszcie oswobodzony.
Porywaczom chodziło o zakładnika, za którego mogliby uzyskać zwolnienie z
więzienia generała Miskina, przywódcy rebeliantów. Tak też się stało. Po
długotrwałych negocjacjach polski misjonarz, wraz z grupa piętnastu innych
zakładników został uwolniony przez porywaczy, a z kameruńskiego więzienia
wypuszczono wspomnianego rebelianckiego przywódcę. Potem jeszcze udało się
uprosić ocalenie dla kolejnych dziesięciu zakładników. To już wielka zasługa
Ks. Mateusza, bo to on się wstawiał za swoich dotychczasowych towarzyszy
niedoli. Spotkał się osobiście z generałem Miskinem i ten, nie tylko, że usłuchał
prośby o uwolnieniu tychże dziesięciu osób, ale nawet przeprosił i prosił o
przebaczenie tarnowskiego misjonarza za porwanie i cierpienia. Dzięki Bogu
historia ta skończyła się szczęśliwie.
Druga wiadomość,
zapowiada przeze mnie jako smutna, to informacja o śmierci wielkiej polskiej
misjonarki, Matki Trędowatych, pani Wandy Błeńskiej. Miała 103 lata. Historia
jej życia jest doprawdy wyjątkowa. Urodziła się w 1911 roku w Poznaniu. Została
lekarzem. Już w czasie studiów należała do akademickiego koła misyjnego.
Podczas II wojny światowej była podporucznikiem AK. Po wojnie zaś zdobyła
dyplom z medycyny tropikalnej na uniwersytecie w Liverpool. Od 1951 do 1994
roku pracowała w Ugandzie, w słynnym ośrodku leczenia trądu w Bulubie. To
właśnie pani doktor Błeńskiej miejsce to zawdzięcza międzynarodową renomę, bo
opracowała tam i wdrożyła nowoczesne metody leczenia trądu. Z czasem powstały
liczne filie tegoż ośrodka na terenie całej Ugandy.
„Jestem wdzięczna
Panu Bogu za to, że mogłam tam przebywać i pomagać ludziom. To były lata
ciężkiej, ale szczęśliwej pracy. Przez ten czas zaznałam wiele serdeczności i
życzliwości, wiele dobra szczególnie od osób, które spotkałam w Afryce” - tak skromnie
wypowiedziała o swojej pracy.
Ojciec Święty Jan
Paweł II nadał jej Order Świętego Sylwestra, który jest najwyższym odznaczeniem
przyznawanym świeckim zaangażowanym w życie Kościoła. Kiedy obchodziła swoje
setne urodziny prezydent Bronisław Komorowski odznaczył misjonarkę, w uznaniu
wybitnych zasług w pracy naukowo – badawczej z dziedzinie medycyny tropikalnej
i leczenia trądu, Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. O tym, że była
honorową obywatelką Ugandy i Poznania nawet nie trzeba już wspominać, bo to po
prostu oczywiste.
Słynna była jedna
z jej afrykańskich przygód z hipopotamem. Płynęła wówczas po Jeziorze Wiktoria
i wspomniany zwierzak ją zaatakował. Opowiadała: „Zawołałam: święty Rafale
ratuj, a ja będę wiosłować”! Całe jej życie było takim właśnie wytrwałym
wiosłowaniem i współpracą z łaską Bożą. To dla tego tak wiele osiągnęła.
Spotykałem
kilkakrotnie panią Wandę Błeńską w czasie mego pobytu w Centrum Formacji
Misyjnej w Warszawie, podczas naszego przygotowywania się do wyjazdu na misje
oraz podczas naszych wakacyjnych rekolekcji dla misjonarzy. To, co mnie zawsze
w niej ujmowało, to niezwykła skromność i umiłowanie Eucharystii. Często
powtarzała: „Nikt z nas nie żyje tylko dla siebie!”
Chyba każda
parafia na świecie ma, jakkolwiek byłby on rozumiany i nazywany, swój Apostolat Modlitwy. Zawsze istnieje
pewna grupa osób, która umiłowawszy modlitwę, jej właśnie w sposób szczególny
się oddaje. Modli się w intencjach papieskich ogólnych i misyjnych, Kościoła
krajowego czy diecezjalnego, w sprawach parafialnych. Brazylia ma AO, czyli
Apostolado da Oracao, co oznacza właśnie Apostolat Modlitwy. Często jest
niedoceniany, bo w naszym zabieganym świecie ulegamy pokusie większego
waloryzowania akcji, a nie kontemplacji. My na szczęście nie mamy z tym
problemu, bo już wiele razy widzieliśmy jak Apostolat ratował nas swoimi
modlitwami w bardzo trudnych sytuacjach. Kiedy przeżywaliśmy trudne chwile
związane z kształtowaniem naszej parafii, wszelkie dyskusje, spory i pretensje
ucichły szybko, kiedy AO wziął się za to ze swoimi modlitwami. Kiedy kilku
zielonoświątkowców nielegalnie zajmujących teren przy kościele pod swoje targowe
kramiki uniemożliwiało budowanie plebanii, nasze dzielne parafianki skutecznie
się z tym „rozprawiły” z różańcem w ręku. Modliły się w miejscu, gdzie
próbowaliśmy budować dom parafialny i pewnego dnia zielonoświątkowcy po prostu
się wynieśli. Podobnie było w momentach, kiedy brakowało nam środków na
kontynuację budowy naszego domu. Apostolat intensyfikował modlitwy i za jakiś
tam czas przychodziła pomoc z najmniej oczekiwanej strony. Oczywiście taki
Apostolat Modlitwy ma też swoje formacje, rekolekcje, spotkania, nawet
rozrywkę. Ma nawet w swoich aktywnościach coś z koła gospodyń, w naszym
przypadku zdecydowanie miejskich. Czasami urządzamy dla biednych różne kursy,
na przykład jak maksymalnie i umiejętnie wykorzystać owoce i warzywa w
przyrządzaniu posiłków. Wtedy właśnie nasze panie z Apostolatu zachwycają nas
swoim doświadczeniem. Ileż to pysznych rzeczy można zrobić na przykład z takiej
dyni. Nawet z tych jej części, które normalnie się wyrzuca, mając je za
nieużyteczne.
Jednym z
poważnych problemów z jakimi boryka się ta grupa pastoralna w naszych realiach
jest brak nowych, młodych członków. Grupa AO niestety wymiera. Nie ma nowych
osób na miejsce tych, co odchodzą. No cóż, młodzi raczej mają inne
zainteresowania, dynamikę wiary, bardziej aktywną duchowość. Także współczesne
tendencje zdaje się, że temu nie sprzyjają. Jednak pewnego dnia wpadł mi ręce
Podręcznik Ruchu Eucharystycznego Młodych. Ponieważ zawsze zwracam szczególne
uwagę na to, co jest związane z Eucharystią, więc przeczytałem sobie tę cenną
książeczkę z uwagą. Było to o czymś, co można nazwać przedszkolem lub szkołą
podstawową Apostolatu Modlitwy. Zachwycony projektem, jednak z wielkimi
obawami, opowiedziałem o tym na jednym ze spotkań Apostolatu. Postanowiliśmy
rozpropagować ideę. Ponieważ metoda ogłoszenia czegoś po Mszy i ogólnego
zaproszenia raczej nie skutkuje, więc postanowiliśmy zapraszać młodzież
osobiście. Obeszliśmy więc wszystkich katechizowanych nastolatków, ministrantów
i oratorianów. Ku mojemu zdumieniu na spotkanie informacyjne przyszło tych
młodych ludzi rzeczywiście bardzo wielu. Przedstawiliśmy im na czy polega
Movimento Eucaristico Jovem, czyli Ruch Eucharystyczny Młodych. Tydzień później
ruch zaczął swoją działalność. Uformowała się struktura, wybraliśmy
odpowiedzialnego i animatorów. Z radością mogę powiedzieć, że po kilku
miesiącach działalności, młodzi trwają w swoim wyborze i postanowieniach. A nie
jest to takie łatwe. MEJ to modlitwa i formacja duchowa, określiłbym ją jako
dosyć zaawansowana. Centrum jest Eucharystia i kult Najświętszego Serca Pana
Jezusa. Wszystkiemu towarzyszy też dosyć wyraźnie zdefiniowana orientacja
powołaniowa. Nasi młodzi przyjaciele mają w każdą sobotę godzinną adorację
Najświętszego Sakramentu. W niedzielę zaś przed południem spotykają się na
swoją formację. Tematów jak na razie jest bardzo dużo i z wielką chęcią w tych
konferencjach, katechezach i zajęciach uczestniczą. Oby tak dalej.
To jest właśnie
ta radość, którą chciałem się tak bardzo podzielić. Ufam, że Ruch
Eucharystyczny Młodych będzie jednym z tych czynników, który pomoże nam wyjść z
naszej biedy eucharystycznej.